Dzień odpoczynku i mordercza wycieczka - maraton do Kairu. Wyjazd z hotelu 3:20 w nocy, 7 godzin jazdy autokarem w konwoju w jedną stronę. Taka jazda w konwoju ma swoje uroki: jest bezpiecznie bo pilnuje nas policja turystyczna (3 lata temu lokalni terroryści rozstrzelali 130 turystów w Dolinie Królów, w imię "Egipt dla islamu, precz z turystami!") i tylko 2 postoje na siusiu, w tym jeden w szczerej pustyni. Zdesperowana Agusia wypatrzyła 1,5 metrową górkę piachu po drugiej stronie asfaltu i żwawym kroczkiem pomaszerowała ku obiecującemu ulgę wzniesieniu. Jak się potem okazało za tą łachą piachu 50 metrów dalej jest szosa, ale akurat nic nie jechało :) Inna pani poszła w ślady Agusi ale nie miała tyle szczęścia. Jak to dobrze być mężczyzną...
Po wjechaniu do Kairu pierwszym wartym zobaczenia przez szybę autokaru kompleksem budowli było Miasto Umarłych. W paru słowach: jest to cmentarz zamieszkały przez ludzi, których przodkowie byli strażnikami grobów bogatych egipcjan. Aktualnie mieszka tam biedota, ludzie, którzy często nie mają nawet prądu w swoich "domach" (a w piwnicy mają swoich przodków i innych podobnych do faraona :) Zaraz potem przejeżdżaliśmy nieopodal meczetu Muhammada Ali, który jest (podobno) przepiękny w środku. Leży on wewnątrz cytadeli, górującej nad całym Kairem. Warto wspomnieć iż w tym mieście mieszka 30% ludnosci tego 60 milionowego kraju...
Następnie odwiedziliśmy Muzeum Egipskie w Kairze. Zwiedzania i dokładnego oglądania jest tam na conajmniej 2 dni, a my musieliśmy zmieścić się w 2,5 godziny :( Widzieliśmy piękną, złotą maskę pośmiertną faraona Toth-ankh-amon'a (po polsku: Tutenhamona), złote rydwany, biżuterię, naczynia, łuki, łoże faraońskie i wiele innych przedmiotów znalezionych w jego grobowcu (odkopanym przez przypadek, po 30 latach poszukiwań). Wystawione były także skrzynie i worki z ziarnem. Duże zainteresowanie japonskich turystek (ale generalnie _turystek_) budziła sporych rozmiarów prezerwatywa faraona zrobiona z materiału! Niestety nie dysponujemy zdjęciem, proszę uwierzyć na słowo: długość 30 cm, szerokość 10 cm. Przewodnik podaje, że terozmiary podkreślają boskość faraona :) Bardzo dużo miejsca w muzeum zajmowały małe figurki bóstw i olbrzymie, parumetrowe posągi faraonów. Była tam rzeźba jakiegoś starca najprawdopodobniej kapłana, która miała za zadanie pilnować grobowiec przed złodziejami. Legenda mówi, że rabusie, którzy dostali się do grobowca i zobaczyli ten posąg, uciekli w popłochu. Po zaświeceniu w oczy figurze kapłana odnosi się wrażenie, że jego oczy są żywe! Jak to zrobili ci egipcjanie parę tysięcy lat temu??? Po muzeum oprowadzał nas Tarek - egipski, osobisty przewodnik Agusi i Marka. Powiedział, że gdyby Agusia żyła w czasach współczesnych faraonom to od razu zastałaby żoną jednego z nich. Mając złote włosy bezsprzecznie musiałaby pochodzić od boga Słońca Ra. Weszliśmy także do sali mumii. W hermetycznych gablotach leżało 10 mumii faraonów i ich żon. Były nieźle zachowane jak na swój wiek. Niestety mumie jak i złota maska Tutenhamona oraz większość eksponatów były bardzo słabo oświetlone. W salach panował półmrok. O robieniu zdjęć można było zapomnieć ponieważ nie wolno było używać flesza. Odnieśliśmy wrażenie, że współczesnym egipcjanom nie zależy na wyeksponowaniu swojego dziedzictwa, ponieważ do Egiptu i tak będą przyjeżdżać turyści, którzy będą podziwiać ich skarby narodowe, bez względu na to jak one będą wyeksponowane.
Na całe szczęście piramidy, jeden z cudów świata, nie potrzebują dodatkowego oświetlenia, można na nie wchodzić (mimo że jest tam tablica z napisem: NO CLIMBING :) i do woli fotografować uważając aby w kadr nie wszedł żaden żandarm z policji turystycznej. Piramidy są tak duże, że z bliska nie da rady objąć całej, a z daleka z człowieka przy piramidzie robi się mały ludzik. Nas to nie zraziło i pstrykaliśmy idąc na kompromis. Pewna młoda, wyzwolona egipska turystka widząc złote włosy Agusi poprosiła ją aby pozowała z nią do zdjęć piramidowych. Następnie weszliśmy do małej piramidki, gdzie była pochowana żona Cheopsa. Wąskim korytarzem schodziliśmy na dół gdzieś na głębokość około 6 metrów. Powietrze zatęchłe jak w katakumbach, w podziemiach kościołów (jak nie wiesz jak to jest, idź do podziemi Katedry Warszawskiej albo Wawelskiej :) Charakterystyczny zapach grobowca. Człowiek w mgnieniu oka się poci, ciężko jest oddychać. Po tym doświadczeniu, mimo że Agusia wcześniej bardzo chciała wejść do piramidy Cheopsa, nie miała już na to ochoty. Dookoła piramid jest sporo ruin. Są to pozostałości świątyń, w których po śmierci faraona balsamowano go. Każda z piramid miała swoją świątynię i była ona jednorazowego użytku.
Po piramidach nadszedł czas na cierpliwego Sfinksa. Dochodzi się do niego przez "labirynt" kolumn świątynnych. Sfinks ma twarz niesamowicie obdrapaną (podobno żołnierze Napoleona ćwiczyli się w strzelaniu do niego) ale naprawdę robi wrażenie. Jest ogromny tak samo jak piramidy. Tutaj także daje znać o sobie egipskie ignorowanie turystów. Lewka-faraona można podziwiać tylko z prawego profilu z tarasu, na którym jest tłum turystów wszelkiej maści. Ale można także zobaczyć jego tył od prawej strony, gdzie widać jak bardzo jest zerodowany przez deszcze (jest z piaskowca). Na odchodne Marek pstryknął jeszcze jedno zdjęcie Sfinksowi przez otaczające go kraty, jedyna możliwość sfotografowania go en face. Warto nadmienić, że rozrastający się Kair podchodzi już pod Sfinksa i piramidy.
Tuż przed zachodem Słońca wstąpiliśmy do Instytutu Papirusu. Obejrzeliśmy prezentację pt. "Jak się robi papirus" prowadzoną przez miłego egipcjanina mówiącego po polsku. Prawdziwy papirus można poznać po jego trwałości - można go zmiąć w kulkę, a po rozprostowaniu jest nadal trwały i niezniszczony. Następnie długo wybieraliśmy, który papirus z ręcznie malowanym obrazkiem kupić. Zdecydowaliśmy się na Złotą Maskę Tutenhamona. Gdy dowiedzieliśmy się, że za dodatkową opłatą mogą nam napisać w hieroglifach nasze imiona, to wogóle się nie zastanawialiśmy. A co! Jedyna taka wspólna pamiątka :) Niedługo będzie można obejrzeć tu jej fotkę :)
I znowu czekała nas 7 godzinna jazda autokarem z powrotem przez pustynię. Tym razem wyruszyliśmy bez konwoju i bezpiecznie dojechaliśmy na miejsce (i znacznie szybciej). Od razu weszliśmy pod prysznic a później pod kołderkę i zasnęliśmy mocno zmęczeni.

<- WSTECZ


Copyright by GUSIEK © 2000