We wtorek mieliśmy zaplanowaną wycieczkę na rafy koralowe. "Sea Trip" była gratisowa w ramach wykupionej wycieczki do Luksoru. Oboje bardzo cieszyliśmy się, że pooglądamy prawdziwe rafy - jedne z najładniejszych i najbliższych Polski. Po powrocie z Luksoru został nam się tylko jeden dzień - poniedziałek - na doskonalenie nurkowania.
We wtorek rano z całym naszym sprzętem do nurkowania (maski, fajki i płetwy), piciem i ręcznikami wyszliśmy przed nasz hotel i zaraz wsiedliśmy do busu, który zawiózł nas na przystań. Tam czekaliśmy z pół godziny, aż ludzie, którzy nie mieli własnego sprzętu pożyczą go w wypożyczalni. Cena wypożyczenia była wliczona w cenę wycieczki, która była gratisowa. Następnie przewodniczka pokazała, na którą łódz mamy wsiąść. Mieliśmy do wyboru: kabina na dole, dolny pokład z tyłu lub z przodu, albo górny pokład. Wybraliśmy siedzonka na górnym pokładzie po lewej stronie z przodu tuż przy kole sterowym kapitana-sternika. Agusia usiadła w kąciku, aby wszystko widzieć, ale także zasłaniała czym się dało głośnik, przy którym siedziała, przez który ciągle leciała łupana muzyczka. Wśród tubylców istnieje przekonanie, że turyści nie mogą obejść się bez głośnej muzyki, że bez niej nie ma udanego wypoczynku. A przecież płynąc taką łodzią można rozkoszować się szumem fal rozrywanych przez kadłub statku, albo wsłuchiwać sie w warkot silnika. Można także słuchać przewodnika, który po raz kolejny po angielsku ostrzegał przed niszczeniem i wywożeniem z Egiptu rafy koralowej. Kara za próbę wywozu kawałka rafy kosztuje 500 $. Nasz przewodnik witając się z naszą grupą przedstawił się jako ... Maciek, po egipsku Mohammed.
Po około półgodzinnym rejsie nasze cztery statki zacumowały do pierwszej rafy. Słonko ładnie świeciło, chmurek jak zwykle nie było, a my piorunem zrzuciliśmy ubrania :) (pod spodem mieliśmy kostiumy) i wskoczyliśmy do wody z naszym akwalungiem. Bardzo byliśmy ciekawi jak z bliska wygląda rafa koralowa i zwierzątka koralowe. Trzymając się za ręce popłynęliśmy w stronę błękitnej wody, która zdradzała umiejscowienie rafy. Woda była ciepła, a na dnie nie było żadnej, nawet najmniejszej muszelki. Wszystko było wyzbierane :( Za to widzieliśmy 50 centymetrowe ryby! Miały piękne kolory: błękitny, żółty, zielony. Sporo było takich małych 10 centymetrowych rybek, które pływają w stadach tworząc ławice. One z kolei nie były kolorowe, tylko szare. Czasem jak wpływaliśmy w taką ławicę to człowiek trochę obawiał się czy one nie zaczną nas atakować. Trzeba dodać, że oboje jesteśmy strasznymi ignorantami w temacie morskich żyjątek i wychodziliśmy z założenia, że lepiej nic nie dotykać, bo może: ugryźć, oparzyć lub ukłuć. Fajną zabawą było wpływanie w taką ławicę rybek, wtedy one zgodnym ruchem uciekały i można było wybrać sobie pewną ich grupę, i zacząć ją gonić. Momentalnie rybki przyspieszały i zmieniały kierunek. My niestety nie byliśmy aż tak mobilni i po paru sekundach zabawa się kończyła. Duże, kolorowe ryby pływały sobie dostojnie, nawet blisko nas. Ale gdy zaczęliśmy płynąć w ich kierunku to uciekały tak samo jak te małe. Rafa była średniej wielkości. Była różnokolorowa, bardzo ostra i szorstka. Przyrównaliśmy ją do połączonych ze sobą tarki, pumeksu i igieł. Bardzo musieliśmy uważać, aby fale nie rzuciły nas na rafę. Pływając nad rafą przytrzymywaliśmy się jej, a nasze dłonie zamieniały się w pociętą skórę. Pół godziny szybko minęło i musieliśmy wyjść z wody i ruszyliśmy do drugiej rafy.
Ona z początku nas rozczarowała. Była dużo mniejsza od poprzedniej. W zasadzie z dna co jakiś czas wyrastał jej kawałek. Pływaliśmy tak sobie szukając czegoś ciekawego. W pewnym momencie zobaczyliśmy łódź z przeszklonym dnem tzw.: Glass Boat. Podpłynęliśmy do szyby żeby zobaczyć czy wewnątrz są ludzie (w środku było ciemno). Przykleiliśmy maski i ręce do szyby, i ... zobaczyliśmy ludzi, którzy pokazywali nas sobie palcami. Przez chwilę poczuliśmy się jak zwierzątka w zoo. Chwilę potem podpłynęliśmy do śruby Glass Boat'a i zaczęliśmy ją oglądać. Jeden facet z obsługi pokazał nam, żebyśmy odpłynęli i po chwili łódka ruszyła. Popłynęliśmy na jedną z większych części rafy i podziwialiśmy faunę, i florę koralową. Delikatnie trzymając się rafy walczyliśmy z falami. Jedna z nich była tak silna, że Agusia aby nie być rzuconą na ostrą rafę podparła się ręką, kalecząc sobie palec. Wyglądało to jakby niechcący ukłuła się igłą w opuszek. W słonej wodzie wypływająca krew wyglądała bardzo ładnie, jak czerwone, cieniutkie niteczki. Chwilę podelektowaliśmy się tym widokiem i znowu zaczęliśmy szukać czegoś ciekawego. Agusi udało się oderwać sporych rozmiarów ostrygę od rafy. Wcześniej próbowała tego z innymi ale bez rezultatów, tak były przyssane! Trzymając muszlę Agusia wyciągnęła rękę aby pokazać trofeum Markowi. Prawie w mgnieniu oka podpłynęły do niej 10 centymetrowe rybki i zaczęły "dziobać" ostrygę przez dziurkę w muszli. Robiły to z takim zaangażowaniem jakby nie jadły od tygodnia. Oboje byliśmy tym bardzo zaskoczeni. W końcu upuściliśmy muszlę. Gdy opadła na dno była niemiłosiernie "dziobana". Popłynęliśmy dalej. Agusia zaczęła gonić jakieś ryby, a Marek rozglądał się po dnie. Przepływając obok sporego kamienia spostrzegł, że się on poruszył. Marek zawrócił i zaczął się uważnie przyglądać kamieniowi. Okazało się, że przy kamieniu przycupnęła sobie ośmiornica. Podekscytowany czekał na Agusię, żeby jej pokazać znalezisko. Będąc w wodzie i próbując nie zgubić ośmiornicy spowodował wzburzenie piasku dennego. W końcu Agusia przypłynęła i Marek wskazał jej kamień. Chwilę musieli poczekać, aby piasek osiadł i ich oczom ukazała się oparta o kamień ośmiorniczka. Głowa jej mierzyła mniej-więcej 20 centymetrów, a długość ramion około 50 centymetrów. Agusia chciała aby się ona zaczęła ruszać, więc przyjęła w wodzie pozycję pionową i zaczęła machać płetwą przed jej oczami. Ośmiorniczka od niechcenia machnęła jedną macką i przyczepiła się do płetwy Agusi 3 lub 4 przyssawkami. Agusia wystraszyła się nie na żarty. Mimo iż była pod wodą i miała fajkę w ustach tak głośno krzyknęła, że Marek będący także pod wodą słyszał ten krzyk. Machając jak oszalała nogami zmąciła wodę, a potem oboje zaczęliśmy się śmiać. Ośmiorniczka jak siedziała tak siedziała i za nic nie chciała się ruszyć nie mówiąc już o wypuszczeniu "zasłony atramentowej". Widocznie uznała, że jesteśmy niegroźni i niewarci zachodu. Zadowoleni z niecodziennej przygody zostawiliśmy ją w spokoju i popłynęliśmy na statek, na którym czekał na nas obiad.
Jedząc obiadek i osuszając się na słońcu płynęliśmy na trzecią z kolei, największą i najładniejszą rafę. Statki zacumowały w pobliżu niewielkiej piaszczystej wysepki. Nie tracąc czasu wskoczyliśmy do morza z burty statku. Rafa naprawdę była potężna i zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Pływaliśmy dookoła niej i nad nią podziwiając różnorodność koralowców, ich kształty i kolory. Jeden z koralowców wyglądał jak żółtawo-brunatna, monstrualna (kilkunastometrowa) purchawka, a gdy się dotknęło jego powierzchni to na dłoni zostawał się żółty śluz. Był to koralowiec w wieku rozrodczym. Inne z kolei swoim wyglądem przypominały pięknie rozrastające się kwiaty-fraktale. Miały kolory od całkiem białego, poprzez delikatnie różowy, aż do czerwonego. Niestety nie mogliśmy zrywać koralowców więc zbieraliśmy je leżące luzem (już oderwane) z dna. Jak się później okazało i te trofea musieliśmy wyrzucić z powrotem do morza (500$ grzywna). Rybek było tam co niemiara i żadna nie dała się złapać. Jedna z nich około 15 centymetrowa pływała sobie koło rafy na głębokości 4 metrów. Była bardzo charakterystyczna: jej płetwy boczne, brzuszne i grzbietowe oraz ogon przypominały ogromne wachlarze. Dzięki temu przystosowaniu wyglądała na sporo większą niż była w rzeczywistości. My także mieliśmy respekt w stosunku do niej i za blisko nie podpływaliśmy, tylko podziwialiśmy ją z daleka. Ona także patrzyła się na nas i cały czas była w jednym miejscu, pewnie czekała na nasz ruch. Nie byliśmy pewni czy ona nie szykuje się do ataku na nas, tak była napuszona. W końcu gdy nam się znudziło "patrzenie sobie w oczy" popłynęliśmy w stronę jednego ze statków. Był on zacumowany do boi od strony dziobu. Lina była mocno naprężona i statek bujał się na falach. Najpierw usiedliśmy na linie i co chwila zanurzaliśmy się i wypływaliśmy na powierzchnię wody zgodnie z nadpływającymi falami. Następną naszą zabawą było uchwycenie liny jak najwyżej będąc w morzu. W momencie gdy dziub statku podnosił się, lina wyciągała nas z wody, a za chwilę zanurzaliśmy się z powrotem. Niestety trzecie półgodziny minęło chyba najszybciej i musieliśmy wracać na nasz statek. Marek pierwszy wszedł na pokład, a Agusia pływała sobie wśród dokarmianych rybek i była tego nieświadoma. Multum głodnych ryb było dobrze widocznych z pokładu statku lub przez maskę pod wodą. Agusia mając głowę na powierzchni wody nie widziała ich wcale.
Jak w przysłowiu: 'wszystko co dobre szybko się kończy' i nasza wyprawa na rafy koralowe musiała się zakończyć. Po prawie całym dniu na morzu wróciliśmy do hotelu zmęczeni, ale pełni wrażeń. Do późnej nocy razem śmieliśmy się ze swoich "przygód" i trochę szkoda, że nie mogliśmy się nimi podzielić z kimś na gorąco.
<- WSTECZ


Copyright by GUSIEK © 2000