Słyszeliście o super-hiper-extra tajnej bazie lotniczej w Newadzie? Amerykanie nazywają ją po prostu "Area 51". Pewnego pięknego dnia służby kontroli ruchu powietrznego bazy "Area 51" były totalnie zaskoczone widząc lądującą w samym sercu tajnej bazy zwykłą cywilną Cessnę. Żołnierze strzegący bazy natychmiast wywlekli pilota z kabiny i wprowadzili do pokoju przesłuchań. Historia opowiedziana przez pilota była bardzo prosta: wynajął samolot, zgubił się nad pustynią, stracił kompletnie orientację, kończyło mu się paliwo, zobaczył pas startowy więc wylądował. Służby specjalne zaczęły dokładnie badać dossier delikwenta, a FBI przeprowadziło szczegółowy wywiad, by potwierdzić to, co powiedział im nieszczęsny pilot. Oczywiście został on zatrzymany na całą noc w bazie. Następnego dnia około południa FBI i służby specjalne potwierdziły ostatecznie to, że pilot nie był szpiegiem. Zatankowano Cessne paliwem, postawiono pilota na baczność, zrobiono mu małe pranie mózgu ? nie widziałeś jakiejkolwiek bazy i nigdzie nie lądowałeś?, potraktowano go bardzo poważnym ostrzeżeniem ("...zobaczymy Cię tu znowu - zgnijesz w więzieniu, powiesz komuś o tym - będziemy musieli Cię zabić...", podano mu właściwy kierunek lotu (kurs) do Vegas i wyprawiono w drogę. Następnego dnia szczęki kontrolerów lotów w bazie poopadały z łoskotem, a ich oczy wytrzeszczyły się do wielkości małych talerzyków, gdy... zobaczyli lądującą tę samą Cessnę... Ponownie policja wojskowa otoczyła samolot, z tym...że w samolocie były tym razem dwie osoby! Pilot (ten sam, co poprzedniego dnia!) wyskoczył z kabiny i zrezygnowanym głosem powiedział: "Możecie ze mną zrobić co zechcecie - nie dbam o to, ale w samolocie siedzi moja żona: JEJ powiedzcie gdzie byłem wczoraj..."